What a day, what a day, what a day...

Poniedziałek, 30 maja 2011 · Komentarze(4)
Kategoria nie sama
Nigdy nic nie miałam do poniedziałków, ale zaczynam się zastanawiać, czy nie zmienić swojej postawy.

Najpierw po 6 rano odwiedziła mnie pani z przedszkola na parterze z informacją, że ich znowu zalewamy, później na udzie znalazłam obrzydliwego krwiopijczo-ssącego kleszcza (blleeeeeeeee), a na koniec zgubiłam identyfikator i do pracy dostałam się tylko dzięki znajomej, która użyczyła mi swojej wejściówki. Horror.

Z pracy odstawić Magicznego na przegląd, do domu niestety korzystając z usług MPK i na koniec na Wheelerze z elStamperem do Dawka,gdzie Kociurada wydała mi Treka. Nieźle, jeden dzień i 3 rowery:)

Komentarze (4)

Mam doświadczenia, które kilka lat temu szeroko opisywałem w pewnym mailu do Ciebie, kiedy jeszcze pomieszkiwałaś w Spainie.

Dawko 11:43 środa, 1 czerwca 2011

Fajna ta Kociurada ;) To dlatego, że wszystkiemu zaradzi? :P

KOCURIADA 03:43 środa, 1 czerwca 2011

O, to masz chyba podobne doświadczenia co elStamper:)

evesiss 14:30 wtorek, 31 maja 2011

Pociesz się myślą, że kleszcze potrafią wpić się w miejsca bardziej... hm... newralgiczne, aniżeli udo... wiem, co mówię/piszę.

Dawko 06:02 wtorek, 31 maja 2011
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!