Chcieliśmy z elStamperem zrobić coś dłuższego, trasa została zaplanowana, ale jechało się tego dnia wyjątkowo źle, nie wiem czy kwestia pogody, samopoczucia ,czy ostatecznie pustego żołądka.
Wolny dzień upłynął bardzo leniwie, późna pobudka, obiad u rodziców, z elStamperem do Manu odebrać soczewy, na kosza i ostatecznie na Newsalty nakarmić zgraję.
Tradycji stało się zadość, o ile sam wyjazd ze Złotego Potoku poszedł płynnie, o tyle znalezienie odbicia na Siedlec już nie, musiałyśmy się wracać z Zawady, żeby władować się w teren na Suliszowice.
Lato na maksa, pogoda upalna, parno i mocne słońce, za dużo tego dobrego, miałyśmy dosyć, tym bardziej, że poprzedniego dnia spaliłyśmy sobie ręce i słońca unikałyśmy jak tylko nadarzyła się okazja.
Pierwszy etap, zwłaszcza przed Choroniem i sam Choroń cudowny, zjazd kilkukilometrowy do Choronia, przez Choroń aż do Poraju. Kryzys zaczął się gdzieś przed Romanowem i nie chciał się skończyć, czułam się coraz gorzej, na szczęście Alik mnie podholował do Babienic i po krótkim postoju jakby lepiej.
Ostatnia wielka wtopa przed Piaskiem, gdzie żółte linie na mapie się rozwidlały, odbiłyśmy nie w tą stronę (moja wina, Alik później przy każdym rozwidlieniu dopytywała się czy aby na pewno dobrze:)), wylądowałyśmy w Koszęcinie, czyli w przeciwnym kierunku. Po krótkiej naradzie, zdecydowałyśmy się wrócić na dobry szlak inną trasą.
Śląsk nas nie urzekł, ohydne Kalety, Miotek Zielona i Miasteczko Śl. nie zapowiadały atrakcyjnych terenów. Alik dopytywała ile jeszcze, ja nieśmiało odpowiadałam,że około 30 km. Nie miałyśmy dokładnych planów Piekar, Siemianowic (które były na wcześniej zaplanowej trasie, ale ostatecznie nie udało się nam przez nie przejechać, dla drogowców to miasto nie istnieje, bo drogowskazy zobaczyłyśmy dopiero w samych Katowicach). I tak zahaczyłyśmy o Będzin, tylko po to, żeby się wrócić i wjechać do Czeladzi, Sosnowca i wreszcie KATOWIC!!!!!!!
p.s. trzymałyśmy się z dala od niebieskich linii na mapie:)
Uczciwie przyznaję, że wjazdy i wyjazdy z miast to nasza najsłabsza strona z Alikiem. Zanim udało nam się znaleźć trasę, która miała nas wyprowadzić z brzydkiego Sulejowa, kręciłyśmy się około 30 minut.
Początek na dość ruchliwej czerwonej krajówce, później odbiłyśmy w prawo na Przedbórz, cudowna trasa z cudowną pogodą.
Końcowe 14 km z Julianki do Janowa, masakra, ujechałam się, Alik chyba też. Złoty Potok w przeciwieństwie do Sulejowa miał więcej do zaoferowania, dobry obiad i supermarket, którego nie trzeba było szukać godzinę. Wreszcie z Alikiem dowiedziałyśmy się ile to jest 100 m.
Umówiłyśmy się z Alikiem w Newsalty punkt 9.00, na miejscu byłam za 10 dziewiąta, Alika nie ma. Czekam, dzwonię do Lobotomasza, nie odbiera, pewno odwozi Alika - pomyślałam. Kilka minut po 9 na horyzoncie pojawia się Lobotomasz, sam!!!!!!!!O nie, wyprawa odwołana, coś się stało!!!!!!!!!!!
Okazało się, że Alik czekał na mnie kilka metrów dalej od około 15 minut, ciekawie się zapowiada, a tu jeszcze trzeba będzie poradzić sobie z odczytywaniem mapy;) Na usprawiedliwienie zaznaczę, że nie ustaliłyśmy dokładnie miejsca spotkania, a skrzyżowanie w Newsalty żyje swoim życiem.
O 9.05 wyruszyłyśmy, dojeżdżamy do Gałkówka Kolonia, odwracam się i znowu widzę Lobotomasza. Szpieg postanowił nas śledzić przez pierwszą część etapu, wkurzyłyśmy się, bo przecież na tej imprezie girls only. Na szczęście na najbliższym skrzyżowaniu odbił w przeciwnym kierunku i pomarańczowa koszulka zniknęła, by już tego dnia nie powrócić.
W Ujeździe (uparcie nazywanym przeze mnie Ujazdowem)przeczekałyśmy pierwszy i ostatni deszcze podczas Offówki:) i ruszyłyśmy w kierunku Tomaszowa Mazowieckiego.
Wszystko szło zgodnie z planami, mapami, rozpiskami do chwili kiedy na wjeździe do Tomaszowa Mazowieckiego zastałyśmy zmianę organizacji ruchu, objazdy i zakazy wjazdu. Mapa na nic się przydała, zaczęłyśmy się kręcić w kółko, nie wiem jakim cudem udało nam się wjechać do Tomaszowa, chociaż według pierwotnych planów w ogóle do centrum miałyśmy nie wjeżdżać :)
Ostatni odcinek z Tomaszowa do Sulejowa w słońcu (wreszcie lato), samego Sulejowa nie będę komentować, powiem tylko, że na obiad zjadłyśmy pizzę :(, a sprzedawczyni ze spożywczego wysyłała nas do Zakładu Więziennictwa, żeby się rozerwać:)))))))))), to wszystko tłumaczy.
Jeżdżę sobie od kilku lat, skutecznie zarażona pasją do pedałowania przez brata. Na razie poza lokalnymi trasami,udało mi się wybrać na dwie dłuższe wyprawy (Łódź - Gorzów Wlk. oraz Łapy - Ostróda) i było zajebiście, pomimo wiatrów przed Licheniem,chmar komarów w puszczy i kierowców idiotów.Ten rok zapowiada się jeszcze ciekawej, 3 wyprawy zaplanowane:)))))))))))))))