Już drugi dzień w krótkich gatkach, bez czapki, wiatr we włosach i bez bólu, a na to wszystko...zasmażka!!!!!!!!!!!!:)))))))super, super, super, rzeczywiście po obniżeniu siodełka, tyłek przestał szukać miejsca, tylko zacnie i spokojnie spoczywa w jednym, rower wydaje się dużo mniejszy i poręczniejszy, noga trochę inaczej zaczęła pracować i ciężko jest mi wyczuć kiedy ciągnąć w górę kliki, ale kolana odciążone, bo najbardziej czuję uda. Zajebiście mi się jeździ, stęskniłam się za taką jazdą :)))))))))))))) A co to będzie po wymianie mostka...a teraz let me out, ja już chcę jeździć, nie chce mi się tutaj siedzieć.
Przeczytałam zadaną obowiązkową lekturę, zastosowałam się do wskazówek, jeszcze bardziej obniżyłam siodło i co... kolano nie boli, a próbowałam, naciskałam mocniej i mocniej, teraz je bardziej odczuwam przy chodzeniu.
Obiecuję i przysięgam, że już zawsze będę się stosować do porad starszego brata, Łoś masz u mnie piwo, a tam piwo, baryłkę, albo co tam sobie zażyczysz:))))))))))))
Wczoraj przed zajęciami zaplanowałam krótki rozjazd, minął kolejny tydzień bez rowerowania, leki zaczęły działać, więc pomyślałam nie ma co siedzieć,trzeba sprawdzić kolano.
Już byłam gotowa do wyjścia, kiedy wpadł Łosiu, zerknął na Magicznego i doznał olśnienia,że do stosunkowo małej ramy, mam założony największy mostek 120 mm. Po raz kolejny okazało się, że Magiczny był montowany przez jakiegoś laika, ciekawe co jeszcze oprócz kierownicy przykręconej pod złym kątem i zbyt długiego mostka, da się wykryć po dwóch latach:(
Nowy mostek, już zamówiony więc Magicznego czeka kolejne odchudzenie w tym sezonie, ale będzie z niego lasek:))
Po rowerowych zakupach, miałam godzinę na pedałowanie, zaczęłam spokojnie, ale jestem taka wyposzczona, że nacisnęłam intensywniej i było zajebiście. Naiwnie pomyślałam, że dostałam dobrze dobrane leki, skoro nie czuję już kręgosłupa i kolana. Taaaaaaaaa.... po około 10 km, kolano zaczęło się odzywać i odechciało się wszystkiego. Bardzo frustrujące, kiedy siła jest, pedałować się chce, a ból nie daje. Kurwa mać.
Do domu ponownie wróciłam tylko dzięki lewej nodze. Nic to, Karolówka here I come, pewno sobie nie poszalaje, ale muszę jechać.
Jeżdżąc po wsiach widać już dzieci usadzone przez "kochających rodziców" w bramach swoich posesji z żonkilami i innymi chwastami. Nasuwa się tylko jedna refleksja, miałam/ mam ;) zajebiste dzieciństwo.
Po tygodniowej przymusowej przerwie, postanowiłam sprawdzić jak kolano/a (niestety drugie też zaczęło pobolewać, nie wspomnę o kręgosłupie). Na początku lightowo, po pierwszych kilku metrach czułam się jakby ktoś mnie z klatki wypuścił;)I tak równomiernie kręciłam, aż na horyzoncie dostrzegłam zająca, nie wytrzymałam i cisnęłam, niwelując dystans okazało się,że zając jest wyposażony w znajomą torebkę, która działa niczym mega światło odblaskowe...no i tak upolowałam dziś na ścieżce Lemura. Szybka wymiana zdań, kawałek wspólnie przejechanej trasy i nadszedł czas rozstania, niestety praca nie wybiera.
Gonitwa za Lemurem nie wyszła na dobre, kolano się odezwało, wizyta u lekarza ustalona na środę, czekam na werdykt:(
Z ElStamperem relaksacyjnie, bo kolano cały czas dokucza, na mały Gałkówek Tour, gdzie dołączył się samotny biker, głodny towarzystwa i wspólnego pedałowania. I tak z nami jechał, aż gdzieś za Justynowem zniknął za horyzonetem bez pożegnania.
Jeżdżę sobie od kilku lat, skutecznie zarażona pasją do pedałowania przez brata. Na razie poza lokalnymi trasami,udało mi się wybrać na dwie dłuższe wyprawy (Łódź - Gorzów Wlk. oraz Łapy - Ostróda) i było zajebiście, pomimo wiatrów przed Licheniem,chmar komarów w puszczy i kierowców idiotów.Ten rok zapowiada się jeszcze ciekawej, 3 wyprawy zaplanowane:)))))))))))))))