Miałam napisać, że wiatr już wieje trzeci dzień, że ciągle dziurska w asfalcie zabijają radość z jazdy, że nie ma ścieżek rowerowych, a jak już są to są pseudo ścieżkami, że kierowcy są do dupy, itp. itd.
Ale najpierw przeczytałam wpis Dawka i aż nie wypada.
Do radiomaryjnej babci po miętę (potrzebna do mojito), gdzie po raz kolejny byłam namawiana do zapuszczenia włosów, tak żeby było wiadomo, czy to chłopak, czy dziewczyna...przecież nie chcemy,żeby elStamper prowadzał sie z indywiduum;)
Dla odstresowania przed egzaminem popołudniowe kręcenie, miało być dłużej, ale przed wyjściem trzeba było trochę pokombinować przy hamulcach, bo coś mi skrzypi po Karolówce (chyba koła do centrowania).
Pokręciłam się trochę po Kalonce (refleksja: dużo ładniej niż ostatnie dwa etapy na Karolówce), kilka razy dostałam po twarzy od latających perszingów (nawet zabolało), zostałam również obtrąbiona (przecież rowerzysta zajmuje tyyyyle miejsca na pustej jezdni) i pojechałam odebrać Zeciątko Jezus z ekonomii, a później podstępem zaciągnęłam na browar.
A teraz coś dla tych, którym już nie raz mucha wleciała trochę głębiej...
Po Karolówce pierwszy dzień bez opaski na kolanie, na szybko pod wieczór po zajęciach do Dawka i Kociurady na małe, niezapowiedziane tête-à-tête, a potem migusiem do elStampera na również niezapowiedziane bisette-à-bisette.
Rano szybciutko pożegnaliśmy najgorszą kwaterę na trasie i najmniej przyjaznych gospodarzy i wyruszyliśmy do Lublina. Z Łodzi dochodziły do nas niepokojące informacje, że pada...śnieg, no cóż w końcu majówka;)
Oddalając się od Lublina w drodze powrotnej do Łodzi wraz z każdym kilometrem spadała temperatura, a deszcz zamieniał się w śnieg...Karol nad nami czuwał.
Rano rozniosły się smutne wieści, że Uberkatz pozostawiony w Łodzi przez Lobotomasza i Lemura z rozłąki prawie zchodzi i niestety grupa karolowiczów pomniejszyła się o 3 osoby. Tego dnia padło na Lobotomasza, który po przejechaniu kilkunastu kilometrów złapał gumę i elStamperem ruszył mu z gumową odsieczą.
Smutno i smętnie się zrobiło, ale nie chcieliśmy mieć zmarnowanego dnia, więc z elStamperem i Kociuradą pokręciliśmy się po okolicy i zafundowaliśmy sobie super wypasiony obiad.
Jeżdżę sobie od kilku lat, skutecznie zarażona pasją do pedałowania przez brata. Na razie poza lokalnymi trasami,udało mi się wybrać na dwie dłuższe wyprawy (Łódź - Gorzów Wlk. oraz Łapy - Ostróda) i było zajebiście, pomimo wiatrów przed Licheniem,chmar komarów w puszczy i kierowców idiotów.Ten rok zapowiada się jeszcze ciekawej, 3 wyprawy zaplanowane:)))))))))))))))