Królewski etap, śliczne tereny, nieudana ucieczka przed gradobiciem!!!!!!!!!!!! w czerwcu!!!!!!!!!!!!!!!, kryzys przed samym wjazdem do Wilna, wielki przedokresowy foch, najlepszy obiad na całej wyprawie i nocleg w angielsko-holenderskim domku campingowym z mini prysznicem, mini łóżkami, mini stolikami i mini okienkami.
Chyba jedyny dzień bez deszczu, jeszcze nie wiedzieliśmy co nam piękna Litwa szykuje, z Żegar przez Lasdijain (Łoździeje) przekroczyliśmy granicę i rozpoczęliśmy przygodę z Litwą, jak się później okazało nawet w nazwie mającą słowo deszcz.
W Druskiennikach kolejna zaskakująco miła kwatera, spacer i piwko nad jeziorem, pyszny obiadek też się trafił.
Na początku z góry zaznaczę, że nazwy wszelkich miast, miasteczek, miejscowości, wioch i rzeczek obecnych na całej trasie, mogły ulec pewnym frywolnym modyfikacjom;)
Pierwszy etap z Oklin, miłość do suwalskich krajobrazów z sukcesem zaszczepił w nas Lobotomasz, cudny, szkoda tylko,że Lemur musiał zostać z überkatzem:(
W Sejnach zasłużone soczewiaki, bieganie w klikach po kantorach w deszczu z Lobotomaszem i elStamperem i w końcu kwatera ślicznie położona nad jeziorem, niektórzy nawet zdecydowali się na pląsanie na golosa:)
Ale to jeszcze nie koniec, bo przecież jak człowiek przywdzieje piżamkę i jest gotowy do snu, trzeba go ciągać na jakieś wieże widokowe przez krzaki i chaszcze i spijanie piwa, wydębionego za uśmiech, nad brzegiem jeziora. Nawet dużo pamiętam z tego pierwszego dnia.
Gadali, pisali i musiałam sprawdzić. Tworzyjanki zdobyte, dziwna wiocha, niby wypasione chaty, ba, zamki nawet, ale potrafią się trafić postkomunistyczne relikty kolonijnych pawilonów.
Trasa obgadana z elStamperem (łącznie z wizualizacją), wybrałam się bez mapy (bo nie miałam, a nawet jakbym miała w moim przypadku niekoniecznie by pomogła), spisałam sobie tylko nazwy miejscowości i gdzie w prawo ,a gdzie w lewo (masakra), były 3 miejsca krytyczne, ale intuicja nie zawiodła i dojechałam, chociaż do samych Brzezin niezgodnie ze wskazówkami, tak wyszło. W Brzezinach bardzo niefajny podjazd na ul. Ludowej, no i jak zwykle porażka w Moskwie, nie udało mi się jeszcze z tej wiochy wyjechać tak jak chce. Albo się właduje w szczere pole, albo w szutrowy zjazd, który trudno nazwać szutrowym, raczej skalnym, ręce mnie bolą jeszcze dzisiaj.
Wpadłam do domu na obiad i postanowiłam zepsuć sobie średnią, odbierając Zeciątko z zajęć, a potem błogie wylegiwanie i wygrzewanie na trawie, po którym w ogóle nie chciało się pedałować.
Do Dawka zdać Treka, powrót na Wheelusiu, emeryt się z niego zrobił pełną gębą, strzyka, strzela, piszczy, czas na renowację, chociaż momentami dało radę wyciągnąć 30 na godzinę, nie przypominam sobie,żebym jeździła na nim z taką prędkością kiedykolwiek.
Jeżdżę sobie od kilku lat, skutecznie zarażona pasją do pedałowania przez brata. Na razie poza lokalnymi trasami,udało mi się wybrać na dwie dłuższe wyprawy (Łódź - Gorzów Wlk. oraz Łapy - Ostróda) i było zajebiście, pomimo wiatrów przed Licheniem,chmar komarów w puszczy i kierowców idiotów.Ten rok zapowiada się jeszcze ciekawej, 3 wyprawy zaplanowane:)))))))))))))))