Po wczorajszym lemurowym chilloucie nie chciało się szaleć, 5nizza przygrywała, rower sam mnie dowiózł do pracy. A pogoda cudna, czapka niepotrzebna, długi rękaw niepotrzebny,wiosna:)))
Dla czepialskich zaznaczę tylko, że nie znam rosyjskiego, podaba mi się tylko jego brzmienie i nie mam pojęcia o czym jest piosenka, ale tytuł wydaje mi się adekwatny do pory roku.
Fajnie się teraz śmiga, podoba mi się, ale nie o tym dzisiaj, przyjechałam sobie do pracy, idę do szatni, a tam urzędują Panie sprzątaczki i dzwonią na seks linię. No i wysłuchuje stękania, jękania, ochów i achów i tak sobie myślę, kurczę jakie fajne są te panie, w dupie mają świąteczne mycie okien, posty, zmartwychwstania itd, itp.:)))))
Wróciłam po pracy i jest, zmiana mostka to pikuś, mogę być samozwańczą servicewoman od mostków na Karolówce:)Fotki w trakcie i po liftingu.
Przeczytałam zadaną obowiązkową lekturę, zastosowałam się do wskazówek, jeszcze bardziej obniżyłam siodło i co... kolano nie boli, a próbowałam, naciskałam mocniej i mocniej, teraz je bardziej odczuwam przy chodzeniu.
Obiecuję i przysięgam, że już zawsze będę się stosować do porad starszego brata, Łoś masz u mnie piwo, a tam piwo, baryłkę, albo co tam sobie zażyczysz:))))))))))))
Wczoraj przed zajęciami zaplanowałam krótki rozjazd, minął kolejny tydzień bez rowerowania, leki zaczęły działać, więc pomyślałam nie ma co siedzieć,trzeba sprawdzić kolano.
Już byłam gotowa do wyjścia, kiedy wpadł Łosiu, zerknął na Magicznego i doznał olśnienia,że do stosunkowo małej ramy, mam założony największy mostek 120 mm. Po raz kolejny okazało się, że Magiczny był montowany przez jakiegoś laika, ciekawe co jeszcze oprócz kierownicy przykręconej pod złym kątem i zbyt długiego mostka, da się wykryć po dwóch latach:(
Nowy mostek, już zamówiony więc Magicznego czeka kolejne odchudzenie w tym sezonie, ale będzie z niego lasek:))
Po rowerowych zakupach, miałam godzinę na pedałowanie, zaczęłam spokojnie, ale jestem taka wyposzczona, że nacisnęłam intensywniej i było zajebiście. Naiwnie pomyślałam, że dostałam dobrze dobrane leki, skoro nie czuję już kręgosłupa i kolana. Taaaaaaaaa.... po około 10 km, kolano zaczęło się odzywać i odechciało się wszystkiego. Bardzo frustrujące, kiedy siła jest, pedałować się chce, a ból nie daje. Kurwa mać.
Do domu ponownie wróciłam tylko dzięki lewej nodze. Nic to, Karolówka here I come, pewno sobie nie poszalaje, ale muszę jechać.
Jeżdżąc po wsiach widać już dzieci usadzone przez "kochających rodziców" w bramach swoich posesji z żonkilami i innymi chwastami. Nasuwa się tylko jedna refleksja, miałam/ mam ;) zajebiste dzieciństwo.
Po tygodniowej przymusowej przerwie, postanowiłam sprawdzić jak kolano/a (niestety drugie też zaczęło pobolewać, nie wspomnę o kręgosłupie). Na początku lightowo, po pierwszych kilku metrach czułam się jakby ktoś mnie z klatki wypuścił;)I tak równomiernie kręciłam, aż na horyzoncie dostrzegłam zająca, nie wytrzymałam i cisnęłam, niwelując dystans okazało się,że zając jest wyposażony w znajomą torebkę, która działa niczym mega światło odblaskowe...no i tak upolowałam dziś na ścieżce Lemura. Szybka wymiana zdań, kawałek wspólnie przejechanej trasy i nadszedł czas rozstania, niestety praca nie wybiera.
Gonitwa za Lemurem nie wyszła na dobre, kolano się odezwało, wizyta u lekarza ustalona na środę, czekam na werdykt:(
Po przespaniu 3 godzin, dzięki porąbanej sąsiadce, wsiadłam półprzytomna i ledwo dojechałam, w prawym kolanie czuje straszny ból, który promieniuje aż do uda, właściwie to jest taki sam jak przy nadwyrężonym ścięgnie w lewej nodze w ubiegłym roku. Nie wiem czy dam radę wrócić:((((((((
Wiatr trochę zmienił kierunek i stał się mniej upierdliwy, ale i tak wycisnął wszystkie łzy w drodze do pracy, oby pogoda się utrzymała chociaż do końca dnia, bo na razie nieciekawie to wygląda.
A po pracy najpierw do Elstampera na obiecaną zalepiankę (zawiesista i gęstawa, ale dobra) zjedzoną w tempie ekspresowym, bo pod blokiem w oddali majaczyła już pomarańczowa sylwetka Lobotomika, no i nie mogło to się inaczej skończyć...patrz zdjęcie.
Odżywieni i napojeni ruszyliśmy na Pietrynę, bo dzisiaj oprócz debiutu mojego i ElStampera, na MK pojawił się również po raz pierwszy Lemur. I tak wszyscy czekaliśmy na manifestację rowerowej siły.
No i się zaczęło, muszę przyznać, że dość długo stawiałam opór i jakoś nie uśmiechał mi się pomysł jazdy w tłumie, na komendę itd. Ale cofam wszystko co powiedziałam i składam przysięgę stawiania się każdego miesiąca na MK.
Najbardziej podobało mi się przejeżdżanie na czerwonych światłach (to a propos tych marzeń, które się spełniają:))))))))))))))), blokowanie całych skrzyżowań, wtedy to już w ogóle pełen odlot, niczym VIP się czułam, no i te pseudo przyśpiewki i okrzyki: lepiej na składaku, niż lanie paliwa do baku :))))))))))))))))))))))Obłęd.
Lemurowi chyba też się spodobało i tak na postoju, podczas gdy komitet rowery palił marzannę, a tfu odejdź już sobie zimo...
Oj nie chciało się dzisiaj kręcić, zwłaszcza,że do pracy cały czas pod wiatr, no i ostatecznie samotnie, bo ElStamper napotkał problemy z wymianą hamulców. Ale z powrotem będzie i z wiatrem i niesamotnie:)
Jeżdżę sobie od kilku lat, skutecznie zarażona pasją do pedałowania przez brata. Na razie poza lokalnymi trasami,udało mi się wybrać na dwie dłuższe wyprawy (Łódź - Gorzów Wlk. oraz Łapy - Ostróda) i było zajebiście, pomimo wiatrów przed Licheniem,chmar komarów w puszczy i kierowców idiotów.Ten rok zapowiada się jeszcze ciekawej, 3 wyprawy zaplanowane:)))))))))))))))